piątek, 1 sierpnia 2014

AKADEMIA TAJEMNIC: ROZDZIAŁ 1

  Rozdzial 1
„Nowa”




Jak się urodziłam moi rodzice postanowili nazwać  mnie Abbigail, bo to wyjątkowe i rzadkie imię i ponoć bardzo do mnie pasowało i nadal pasuje. Mam morskie, duże oczy,  kruczoczarne włosy. Jestem przeciętnego rozmiaru. Nie mam typowej urody jak na nasze rejony. Wiem, nie jestem zbyt dokładna. To wyjaśniam. Merydian jest podzielony na rejony. Każdy z nich specjalizuje się czymś innym i każdy wygląda inaczej. Ja mieszkam w górach czyli powinnam mieć szare oczy i brązowe włosy (niektórzy mają rude włosy i zielone oczy, ale takie osoby wywodzą się od smaków. To takie stare i nudne historie), a tymczasem moja uroda jest typowa dla rejonu  północnego morza. Merydian jest otoczony dwoma pasmami gór i dwoma morzami. Cudowny kraj. Fajne jest to, że jesteśmy odcięci od całego świata.
    Skoro już co nieco wyjaśniłam to może opowiem o sobie? Nazywam się Abbigail Anderson i mam siedemnaście lat. Mój tata umarł kiedy miałam 8 lat. Jak umarł? Jechał zapisać mnie do Akademii Błękitnego Smoka nad południowym morzem. W drodze powrotnej miał „wypadek” samochodowy. Ja jednak sądzę inaczej. Dla mnie to było morderstwo. Dlaczego?  Po pierwsze nie znaleziono winnego. Po drugie nie było świadków. Po trzecie mój tata był najlepszym kierowcą w całym Merydianie. No, ale tak los chciał i nie da się tego odwrócić.
-Abby gotowa?- spytała moja mama. Oderwałam się od  pisania pierwszego pamiętnika w całym moim życiu. Po co go piszę? Jadę do Miremorr do Akademii. Znając mój charakter nikt mnie nie polubi i nie będę miała przyjaciół. Tak było przez wszystkie lata kiedy chodziłam do szkoły w moim miasteczku. Nie odpowiadałam przez dłuższą chwilę więc moja mama postanowiła wejść na górę do mojego pokoju. Siedziałam przy biurku i nadal coś starałam się napisać do pamiętnika. –Abbyś słonko już jedziemy! – powiedziała stojąc obok mnie.
-Tak, tak już idę…
-Nie „już idę” tylko natychmiast.
-Dobrze dobrze. Tylko spakuje jeszcze parę rzeczy.- powiedziałam wstając z fotela i podchodząc do szafy w której trzymałam szkicowniki, ołówki i kredki. Wyjęłam z niej nowy szkicownik oraz przybory do rysowania i włożyłam do torby. Wzięłam do rąk dwie duże walizki, a przez ramię przewiesiłam dwie torby. Wiem, że tego jest dużo jak bym wybierała się nie wiadomo dokąd, ale jadę nad morze czyli zmienna pogoda, ale tak czy siak nie wzięłam wszystkiego.
     Wychodząc z pokoju ostatni raz na dość długi czas spojrzałam na swój niebiesko-biały pokój. Na białe biurko i wieczny bałagan na nim. Na wielkie łóżko w którym spędziłam niejedną chorobę i noc. Zamknęłam drzwi i zeszłam na dół. Włożyłam walizki i jedną torbę do bagażnika i wsiadłam do samochodu na tył. Tak mama kazała mi już wychodzić, a teraz sama  na nich czekam. Samochód nowego adoratora mojej mamy jest przytulny i jasny (w tym sensie, że tapicerka była w kolorze białym). Wyjęłam swój telefon włożyłam do niego słuchawki i włączyłam swoje ulubione kapele. Wyjęłam książkę i zaczęłam czytać. Tak zaczytałam się, że nie zauważyłam kiedy mama i Roberth wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę. Nagle mama zaczęła coś do mnie mówić, ale ja jej nie słuchałam, bo przecież miałam słuchawki na uszach. Po pewnym czasie zauważyła, że słucham muzyki zaczęła mną trząść. Zdjęłam słuchawki i popatrzyłam na z miną  pytającą „o co chodzi?” i „czemu mi przeszkadzasz”.
-Abby za dwie godziny będziemy na miejscu masz ochotę coś zjeść?- spytała. To chyba niemożliwe, żebym tak długo czytała?
-Nom zjadłabym coś… najlepiej jakąś kanapkę. – odpowiedziała nie odrywając oczu od książki.
   To prawda, że można się w każdej książce zatracić. Akurat teraz czytam lekturę do tej Akademii. „Wielkie nadzieje” Charlesa Dickensa. Ta książka wcale nie jest długa ma zaledwie 560 stron. Mało czytało się książki o wiele dłuższe. Muszę przyznać, że jest wciągająca.  Nie pamiętam kiedy moja mama podała mi kanapkę i kiedy ją zjadłam.
     Oderwałam się od czytania, podniosłam głowę do góry i wpatrzyłam się na krajobraz za oknem. Tak jakbym nie mogła wybrać lepszej okazji. Pole. W promilu parunastu kilometrów same pola! Jak ja nie cierpię takiego widoku. Wszędzie jest tak samo. Tylko chwilami jest jakiś pagórek. Żeby uniknąć tych widoków powróciłam do czytania. Zostało mi dosłownie dwa rozdziały do skończenia kiedy moja mama powiedziała mi, że jesteśmy na miejscu. No, no muszą przyznać, że ta Akademia robi wrażenie. Wielki zamek postawiony na urwisku, a jaki cudowny widok. Morze. Zawsze sądziłam, że góry mają na mnie zły wpływ. Wolałam i wole morze. Wyszłam z samochodu i zaczęłam oddychać upragnionym powietrzem. Wyjęłam z bagażnika mój bagaż.  Nienawidzę pożegnań. Pomachałam mamie i Roberth’owi.
     Szłam przed siebie taskając ciężki bagaż. W połowie drogi  zatrzymałam się, żeby złapać oddech. Nie powiem drzwi szkoły są daleko od parkingu. Nagle ktoś zaczął biec w moją stronę, potknął  się o kamień i na moje nieszczęście upadł na mnie.
- Złaź ze mnie!- powiedziałam stanowczo.
-Nic Ci nie jest? Wybacz nie chciałem. Oni mnie gonili i… a tak w ogóle jestem Jack, a ty?
-Abbigali Anderson. I nic nie szkodzi.
-A-A-Anderson?- zaczął się jąkać.
-Tak, a ty? I czemu masz taką dziwną minę?- spytałam wstając i z powrotem taskając swoje rzeczy do szkoły.
-Daj pomogę Ci.
-Dzięki.
-Nazywam się Gardner.
-Fajne nazwisko. Powiesz mi dlaczego zdziwiłeś się jak powiedziałam jak się nazywam?
-To dlatego, że masz takie samo nazwisko jak założyciel Akademii. On nie miał syna, ani córki więc…
- Zastanawia Cię dlaczego tak się nazywam?
-Tak… może skoro już przy tym jesteśmy to opowiedz mi o sobie.
-Jak chcesz. Więc mów na mnie Abby. Mam 17 lat. Nazwisko mam po tacie, który nie żyje. Długa historia kiedyś Ci może opowiem. No cóż to mniej więcej tyle.  Teraz ty.
-Hmm też mam 17 lat więc przy odrobinie szczęścia będziemy w jednej klasie. Jestem Przewodniczącym gazety szkolnej więc odpowiadam za całość. Podoba mi się taka jedna dziewczyna Lucy, ale nie wie o tym, a ty jej nic nie mów…
-Nie znam dziewczyny więc się nie bój.
-Nie przerywaj mi!
-Dobra…
      Już byliśmy przy drzwiach szkoły. Jack otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Teraz po raz pierwszy zwróciłam uwagę na jego wygląd. Kolor jego włosów podchodzi pod śnieżną biel, oczy są szare jak niebo, kiedy zbliża się burza. Na nosie ma okulary, ubrany jest w koszulę rozpiętą przy szyi i wciągniętą w szare spodnie. Na koszule założył sweter z guzikami. Muszę przyznać, że ma ciekawy styl. A co mam powiedzieć o sobie? Włosy rozpuszczone i potargane, grzywka na bok schowana pod białym kapeluszem z czarnym paskiem. Tak zakosiłam go Roberth’owi. Jemu i tak nie pasował, do jego łysiny. Biały luźny sweter  odsłaniający czarne ramiączko stanika i lekko prześwitujący wciągnięty z jednej strony w krótkie jensowe spodenki z dziurami, które wytarły się z biegiem lat. I do tego wszystkiego czarne glany. Stylowe przeciwieństwo. Tak szczerze to nie słuchałam Jack’a.
-To tutaj. Sekretariat. Zostawiam Cię. Ja muszę lecieć. Do zobaczenia.
-Ta… Pa.
        Weszłam do środka. Na krześle siedział chłopak o czarnych jak węgiel włosach i oczach tak zielonych jak listki na drzewach wiosną.  Miał na sobie czarną bluzkę bez żadnego nadruku i tego samego koloru spodnie. Siadłam zostawiłam swoje rzeczy naprzeciwko niego i podeszłam do biurka sekretarki.
-Przepraszam bardzo- zaczęłam.
-Słucham skarbie.
-Nazywam się Abbigail Andersen. Byłam zapisana na trzy lata. Tylko niestety w tamtym roku nie mogłam się zjawić.
-Aha… Abby… już sprawdzam.- uśmiechnęła się do mnie promiennie. – Tak byłaś zapisana przez tatę, ale wiesz, że on musi być z tobą.
-Niestety nie może… Dziewięć lat temu umarł tuż po zapisaniu mnie tutaj.
-Współczuje Ci. W takich okolicznościach masz jakiś dokument potwierdzający twoją tożsamość?
- Tak mam.
    Podeszłam do torby gdzie włożyłam książkę, szkicownik i całą resztę. Przewróciłam całą zawartość do góry nogami kiedy przypomniałam sobie, że  dowód osobisty wsadziłam do tylnej kieszeni walizki. W naszym kraju dostajemy już dowód w wieku 15 lat. Wyciągnęłam go i podałam sekretarce.  
-Dobrze, zaraz wszystko uzupełnię, a ty słońce siądź sobie na krześle.
-Dobrze.- siadłam naprzeciwko chłopaka.
-A Ciebie młodzieńcze proszę do Dyrektorki.
-Już się zaczyna- powiedział pod nosem i spojrzał na mnie i uśmiechną się łobuzersko.
       Nie uśmiechnęłam się do niego o nie. Nie uśmiecham się do takich chłopaków. Choć może trochę kąciki ust mi się podniosły. Chłopak wszedł do gabinetu dyrektorki, ale nie domknął drzwi, więc było słychać całą rozmowę.
-Ale pani doskonale wie, że to oni go pobili, ale nie ja!
-Ale ty byłeś w tamtym miejscu, a ich nie było- powiedziała dyrektorka spokojnie.
-Bo chciałem mu pomóc! Tamci od razu zwiali kiedy przyszedłem!
-Ehh… no cóż idź mi stąd. I błagam Cię nie pakuj się więcej w takie sprawy. Siądź jeszcze na krześle.
    Chłopak wyszedł, a z nim dyrektorka. Sekretarka podała jej dokumenty do podpisania. Popatrzyła na mnie dziwnie.
-Będę miała jakąś kare?- spytał chłopak
-Mój drogi nie będziesz miał kary, ale będziesz miał miłe zadanie.
-Słucham.
-Oprowadzisz pannę Anderson po Akademii. Pokażesz jej pokój, klasy w których będzie się uczyć i opowiesz szczegółowo historię Akademii.
-Dobrze pani dyrektor. – powiedział niezbyt miło.- No to co Anderson idziesz?
-Ja mam imię- powiedziałam siedzą nadal.
- To może z łaski swojej powiedz mi jakie?
-A może by tak ociupinkę milej ee…- kurcze ja przecież nie znam jego imienia!
-Will. 
-Miło mi.
-O Boże. Czy panienka zechciałaby mi powiedzieć jak ma na imię, żebym nie musiał się do niej zwracać po nazwisku?
-Abbigail, ale wolę jak się do mnie mówi Abby.
-No to Abby idziesz?- spytał od niechcenia.
-A mam inny wybór?
- Raczej nie…
-No więc idziemy? 
      Wzięłam do rąk walizki. Will otworzył mi drzwi. Wyszłam. Jest różnica pomiędzy Will’em, a Jack’iem. No oprócz tego, że Will był zniewalająco przystojny. Nie oszukujmy się Jack taki nie jest, ale wracając do tematu. Jack spytał się mnie czy wziąć walizki, a Will nie. To jakiś skandal. 
-Gdzie najpierw idziemy? – spytałam nadal taskając ciężkie walizki.
-Do Twojego pokoju- odpowiedział spokojnie. Zauważył, że mi ciężko idzie z tymi walizkami.- Daj pomogę Ci.- wreszcie!
-Dzięki.
-Nie ma za co. Opowiedz mi o sobie.
-Już druga osoba się o to mnie pyta. Mam na imię Abbigail mam 17 lat. Od kont pamiętam mieszkałam w Zachodnio-południowych górach w miasteczku Twinpix. Mój tata umarł kiedy miałam 8 lat. Mam dziwny charakter, ale przy odrobinie szczęścia może mnie poznasz lepiej to się dowiesz.  Opowiedz mi teraz ty o sobie.
-Nie chcesz mnie poznać.
-Dlaczego? Wydajesz się być fajnym chłopakiem. 
-Mylisz się.
-Dlaczego? Może jak mi o sobie powiesz to wtedy zdecyduje czy mi się podobasz czy nie.
-Ehh… Niech Ci będzie Ab. Jak wiesz mam na imię William nazwisko hmm nie cierpię go Thomson.  Mam 17 lat. Jestem typem skrytego, cichego mało udzielającego się buntownika.  Populars ze mnie jest żaden. Resztę dowiesz się w swoim czasie Ab.
-W której jesteś klasie? – spytałam
- 2b… a ty Ab?
-Fajne przezwisko Wi – puściłam mu oczko.  Wzięłam do ręki kartkę z planem lekcji.- 2b. Będziesz skazany na moje towarzystwo przez okrągłe dwa lata. Punkt dla Abby.
   Will zaśmiał się i ukazał rząd białych równych zębów.
-Powiedz mi Will. Ty masz sporo tych fanek nie?
-Czemu tak uważasz?
-No,  bo jesteś megasiernie przystojny.  I na pewno masa dziewczyn jest w Tobie zakochana.
-Nie. Skutecznie je od siebie hm odpędziłem.
-Oj Will to niedobrze! Chcesz umrzeć jako stary facet siedzący w fotelu przed telewizorem?
-Ehh Ab… po co tu w ogóle przyjechałaś?
-Uczyć się.- odpowiedziałam uśmiechnięta.
-I mnie wkurzać.
-No może. Wiesz co Will?
-Nie wiem co.
- Tworzymy niezłą parę. Ty i ja, ale nie w tym sensie!
-A szkoda…- powiedział pod nosem tak cicho żebym nie usłyszała, a jednak.
-No to co idziemy?
-Tak jasne. – spojrzał się w kartkę. – Z tego co widzę będziesz razem w pokoju z Lucy.
-To chyba dobrze?
-Doskonale! Wprowadzi Cię w szkolny świat.
     Weszliśmy po schodach na górę później parę razy skręciliśmy w prawo i lewo. Znów na górę po czym wkroczyliśmy do części mieszkaniowej. Po czym prześlijmy przez duże drzwi. Naprawdę duże.
-Nie wiem czy mi można wejść…
-Hm na pewno ja nie będę miała nic przeciwko Will jeśli wejdziesz.
-No właśnie TY nie będziesz miała nic przeciwko, a reszta?- spytał podejrzliwe.
-Oj całą winę wezmę na siebie. – poświęcam się.
-Niech Ci będzie.- powiedział po czym prowadził mnie do pokoju Lucy Brown. – Będę czekał na Ciebie tutaj. Dobrze.

-Dobra… Jak uważasz. 


_____________________________________

Totalny nie wypał, ale nie mam nic lepszego w zanadrzu :(
Żegnam was tym artem 
Abby/Luss